- A to co za ptak? – krzyknąłem wpatrując się w karmnik.
Mieszkamy na betonowym osiedlu i zazwyczaj niewiele ptaków
przylatuje do naszego karmnika. Trafiają się gołębie miejskie,
kawki, wróble, sikory modre i bogatki. Zdarzają
się dni, gdy odwiedzi nas jeden, dwa ptaki. Ostatni atak zimy zmienił to jednak
diametralnie. Śnieg, który zasypał Warszawę, przygnał do naszej jadłodajni całą
czeredę gości. Sikorki zlatywały się stadami i pozwalały się dokładnie
obserwować. Pojawił się nawet dzwoniec, którego
nigdy w życiu w naszym karmniku wcześniej nie widziałem. I wreszcie TEN dziwny
ptak. Za mały na kawkę, za duży na wróbla. Powoli podchodziłem, by przyjrzeć
się temu stworzeniu.
- Ależ to szpak! – zawołałem.
Nie miałem wątpliwości – z nastroszonymi piórkami w naszym
karmniku siedział najprawdziwszy szpak.
Tymczasem, zgodnie z regułami, jakie rządzą tym gatunkiem, powinien on być w
południowej Europie, gdzie objadałby się słodkimi winogronami (ku utrapieniu
producentów wina). Szpaki są przecież ptakami wędrownymi. Przylatują do nas na
wiosnę i odlatują jesienią. Dlaczego więc ten został?